sobota, 26 kwietnia 2014

Urządzonko do oglądania bajek

Nie mam pojęcia jak nazywało się to ustrojstwo, dlatego tak trudno było mi to znaleźć, ale jest! Urządzonko do oglądania bajek!
Kasetę z bajką wkładało się od przodu urządzenia, z tyłu była soczewka, a z boku pokrętło. Kręciło się i kręciło, a przez soczewkę można było oglądać przygody kreskówkowych bohaterów. Ja miałam bajkę z Kaczorem Donaldem. Całe urządzenie to z pewnością wczesne lata 80te, dlatego nie mogę przypomnieć sobie szczegółów bajki, dodatkowo wydaje mi się, że urządzenie szybko się zepsuło, lub co bardziej prawdopodobne sama je rozbroiłam, żeby sprawdzić co jest w środku. Tak czy inaczej utkwiło mi w pamięci jako zabawka przy której miałam dużo radochy.
Moje urządzonko było dokładnie takie - żółte. Pamiętam też, że bardzo intrygowało mnie to kółeczko na kasecie. Ciekawe, że w mózgu zostają takie dziwne szczegóły wspomnień.

sobota, 12 kwietnia 2014

Barbie i jej dom

Różowe mebelki lalki Barbie, ahhh! Do tej pory, mimo, że stara się robie, robią na mnie wrażenie i chociaż za lalkami nigdy nie przepadałam, to Barbie, szczególnie z tymi mebelkami bardzo lubiłam.
Sama żdanego zestawu, a nawet oryginalnej Barbie od Mattel nigdy nie miałam, ale nie znaczy to, że takimi się nie bawiłam. Co roku wyjeżdżałam na wakacje do rodziny w Międzyzdrojach,  tam moja wakacyjna koleżanka mieszkająca naprzeciwko miała wszystko co tylko można było sobie wymarzyć: prawdziwe Barbie ze stosem ubranek, przystojnych Kenów, samochody, dom, meble i konia. Musiała pójść na to kupa pieniędzy, bo na początku lat 90tych takie rzeczy były bardzo drobie, ale skoro mogli to mieli, a ja zazdrościłam i w każde wakacje bawiłam się lalkami do oporu.
Obiektem mojej wielkiej zazdrości był dom dla Barbie, który można było szybko złożyć niczym walizkę.  Dom był stosunkowo niewielki w porównaniu do samych lalek i denerwowało mnie, że na ścianach na stałe wymalowane są obrazki i ozdoby, przez co inne ustawienie mebli niż na obrazku było niemożliwe, a raczej nielogiczne, bo zasłoniłoby się np. wymalowany kominek. Pomimo tych niedociągnięć domek był moim marzeniem. Dodatkowo dołączona była świecąca lampa - czad!
Oprócz domku wakacyjna koleżanka miała kilka zestawów mebelków. Często bawiłyśmy się tak, że jedna miała cały składany domek dla siebie, druga z kolei brała wszystkie mebelki i urządzała gniazdo gdzieś w kącie pokoju.
Jeśli chodzi i mebelki, to okrągły stół i krzesła bardzo utkwiły mi w pamięci jako wielkie WOW! Nie wiem dlaczego tak podobał mi się ten zestaw, może dlatego, że było w nim wiele szczegółów. Zdobienia na stole, poduszeczki na krzesłach, świecznik... Ahhh! Zestaw do sypialni też był obecny, a dodatkowo wakacyjna koleżanka miała cały stos dodatków dla lalek: grzebienie, perfumy, lusterka. Najlepsze w zabawie było urządzanie domów. Dodawanie ozdóbek, własnych akcentów. Czesto po takim rozkładaniu i projektowaniu wnętrza brakowało już ochoty na jakąkolwiek inną zabawę i wszystko było składane do pudła.
Nie mogę zapomnieć też o wozie kempingowym. Tak jak i domek, wóż był składany i w mgnieniu oka z samochodu robił się mały domek, w którym było bardzo ciasno, nie przeszkadzało to jednak w posiadaniu umywalki, kuchenki czy grilla. Wszystko co na kemping potrzebne - było. Samochód ten nie był jednak często używany, najwyrazniej nasze Barbie nie lubiły biwakowania...
Wakacyjna koleżanka miała jeszcze samochód kabriolet i konia, jednak tymi dodatkami w ogóle się nie bawiłyśmy. Niezła kolekcja...

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Erotyka lat 90tych

W życiu każdego człowieka przychodzi moment, gdy zaczyna interesować się golizną. W dzisiejszych czasach wystarczy wpisać odpowiednie hasła w przeglądarkę internetu, by natrafić na  gołą babę i przy okazji kilka hardcorowych scen z pornoli. Kiedyś było zupełnie inaczej. Kiedyś trzeba było się natrudzić zeby cokolwiek zobaczyć...

Do zdobycia erotycznej gazetki potrzebny był starszy brat lub kolega. Na gazetkę składała się grupa kilku chłopaków, którzy ten że zakupiony skarb pożyczali sobie nawzajem.  Czasami gazetkę można było znalezc zachomikowaną u jakiegoś wujka, albo innego nie młodego już pana, który ukrywał skrzętnie skarb przed żoną.

Ja moją pierwszą gazetkę znalazłam właśnie taką zachomikowaną w zakładzie mojego taty. Czy to była jego gazetka, czy pracownika, który tam prawcował, nie wiem, ale przygarnęłam ją i razem z sąsiadem zza płotu oglądaliśmy gołe baby. Gazetka miała sprytny tytuł "Sek(s)rety", jednak nie mogę znalezć jej okładki w internecie. Widocznie była tylko interesująca dla małolatów.

Potem przyszedł czas na "Twój weekend". Ciekawostką jest, że regularnie kupowała tę gazetkę moja starsza siostra. Był to początek lat 90tych i podobno w pierwszych numerach nie było aż tyle golizny, a artykuły były na tyle interesujące, że siostra się kusiła. Dla mnie w tamtym okresie była to bardzo erotyczna gazeta, z dobrej jakości zdjęciami (nie to co tandetne "Sek(s)rety"). Rarytasik :)
Największym jednak szokiem, ale zarazem skarbnicą wiedzy była gazeta pornograficzna "Wamp". Były tam zdjęcia z pornoli z dopasowanymi krótkimi opowiadaniami. Widać było dokładnie penisy, cipki i stosunki. Hardcore!  "Wampa" zdobył sąsiad zza płotu, nie wiem nawet skąd i lepiej nie wiedzieć przez ile rąk ona przeszła i co z nią było robione. Feeee.
 Na półkach kiosków można znalezć też było gazetę Cats. Nigdy tego nie przeglądałam, ale swojego czasu była bardzo popularna i kolorowe logo utkwiło mi w pamięci.
 Na gazetkach się nie kończyło .Była też  erotyka z telewizora, a to za sprawą serialu "Pamiętnik Czerwonego Pantofelka". Mój ukochany wtedy David Duchovny w każdym odcinku czytał erotyczny list, który na oczach widzów materializował się. Serial leciał pózno w nocy. Zawsze oglądałam go przy bardzo ściszonym dzwięku, żeby nie obudzić rodziców, a wypiekom na twarzy nie było końca. 

Tak, zanim nastała era komputerów i wszechobecnych pornoli, trzeba było się trochę namęczyć, żeby zobaczyć gołą babę...

sobota, 5 kwietnia 2014

Diabełki i trolle

 Zabawki, zabawki!!!!! Każde dziecko lubi, a rodzic stara się spełniać  zachcianki i uszczęśliwiać pociechę, więc kiedy pojawiła się moda na diabełki oczywiście i ja jednego dostałam.
Diabełki były to czarne, straszne, gumowe główki z których po naciśnięciu wychodził czerwony język. Szczerze mówiąc nie wiem czemu ta zabawka miała służyć - straszeniu ludzi? przykładaniu w różne otwory i wywalaniu w nie języka? a może to odstresowywacz, coś na kształt dzisiejszych gumowych cycuszków, które ściska się dla uspokojenia? Na pewno buzia diabełka nie napawała spokojem, była bardzo niepokojąca, ale zapewne właśnie dlatego była to jedna z moich ulubionych zabawek i razem z sąsiadem zza płotu ochoczo naciskaliśmy główki mając ubaw przy wychodzeniu języka...
Drugą dziwną i bardzo popularną zabawką były trolle. One z kolei były bardzo sympatyczne i wesołe. Każdy troll był golaskiem z bardzo długimi, jaskrawymi, postawionymi dęba włosami. Ja miałam małego trolla z turkusowymi włosami, który był breloczkiem, a kolega z ulicy obok miał dużego trolla z zielonymi włosami. Moda na te stwory była bardzo duża i często możan było na nie natrafić u innych dzieciaków i pozazdrościć im, ze mają zabawkę z innymi włosami niż nasza.
Trolle są cały czas produkowane i można je znalezc w internecie, jednak takiego szału jak w latach 90tych już nie powtórzyły.




niedziela, 30 marca 2014

Naklejki Chabel

Początek lat 90tych, a nawet nie wiem czy nie przełom 80tych i 90tych, to szał na naklejki z gum Chabel. Gumy jak gumy, smak traciły w dwa machnięcia żuchwą, jednak kupowało się je na potęgę ze względu na naklejki. Każda dziewczynka posiadała album do którego wklejało się naklejki, kiedy uzbierało się całą serię, można było wysłać album do producenta i wygrać prawdziwą lalkę Chabel. Niektórym się udawało!
Oczywiście ja również album posiadałam, ale jako chłopczyca miałam inne zainteresowania i nigdy nie udało mi się zebrać wszystkich naklejek.
Chabel wydało dwa albumy - żółto-różowy i niebieski. Niebieski pojawił się trochę póżniej, nosił nazwę Chabel i Danny i oprócz naklejek laleczek zbierało się też obrazki z podobiznami chłopaczków. Tego drugiego nigdy się nie dorobiłam.
Laleczki Chabel nigdy nie miałam, ale przyznać musze, że były to elegancie kobitki...

sobota, 29 marca 2014

Mini Pianinko

Na początku wyrażę swoje zdiwienie, że tak niewiele osób słyszało o "Zamku Eureki". Wyrażam zdziwienie - już.
A pianinko ktoś pamięta?
Malutkie urządzonko, które wydawało z siebie piskliwe dzwięki, ale dzięki zeszycikowi z nutami, można było wykrzesać z tego trzymającą się kupy muzykę. Pamiętam, że miałam różowe pianinko i że bardzo szybko się zepsuło (opcja bardziej prawdopodobna - sama je zepsułam, żeby zobaczyć co jest w środku)
Zdarzały się też piórniki z miejscem na pianinko. Być może samo pianinko było uzupełnieniem takiego piórnika,  nie pamiętam, wiem tylko, że piórniki te nie były popularne i w mojej klasie taki miała tylko jedna osoba...

wtorek, 25 marca 2014

Zamek Eureki

 Kto pamięta Zamek Eureki? Kto?
Nadawali go w pierwszej połowie lat 90tych, a że w dzieciństwie lubiłam wszystkie kukiełkowe bajki, to Zamek Eureki szybko stał się moją ulubioną. Tytułowa Eureka była wróżką, jednak moimi ulubionymi bohaterami byli: niezdarny nietoperz Gacuś i smok Magellan.
Z tego co pamiętam bajka leciała rano w weekendy, a że byłam śpiochem (co mi zostało), to zdarzało mi się omijać odcinki. Pamiętam jednak dobrze śpiewającą fontannę i "czas na piknik" kończące bajkę.
Tak, lubiłam, oj lubiłam...
Ciekawe, że tak niewiele informacji można znaleźć w internecie o Zamku Eureki, zawsze odnosiłam wrażenie, że był to hit tamtych czasów, a tu materiałów jak na lekarstwo. Moje zaskoczenie nie zna granic!

niedziela, 23 marca 2014

Zabawki z wodą

W dzieciństwie miałam pełno zabawek, tak jak i mój sąsiad zza płotu. Najlepsze było to, że obydwoje mieliśmy różne zabawki. I nie chodzi tu o różnice płci - ja lalki, sąsiad samochody. Wprost przeciwnie, miałam samochodów i żołnierzyków w ilościach, których pozazdrościłby mi nie jeden chłopak. Po prostu każde z nas miało inne zabawki, dzięki czemu zabawy było pod dostatkiem.
Jednymi z dziwniejszych i bardziej oryginalnych zabawek jakie posiadał sąsiad zza płotu były gry z wodą w środku. Gry te nie były wymagające. Naciskało się guziczek, a kulki, tudzież obręcze pod wpływem powietrza wirowały jak im się chciało,  celem było umieszczenie wszystkich obiektów w odpowiednim miejscu...
Nie wiem czy ktokolwiek miał takie zabawki, z tego co widzę, jest to produkt lat 70tych, więc zapewne bardziej znają to nasi rodzice, muszę jednak przyznać, że za dzieciaka bardzo lubiłam wciskać ten guziczek i obserwować z niecierpliwością gdzie lecą obrączki.
Wersja z hipopotamem to mój numer jeden. Po naciśnięciu guziczka hipopotam otwierał paszczę i szybko trzeba było wciskać dalej, żeby wpłynęły tam kulki. Niby nudna gierka, a obserwowałam kulki z zapartym tchem. Dobre wspomnienia...

niedziela, 16 marca 2014

Bajka na dziś: Wojownicze Żółwie Ninja

Przełom lat 80tych i 90tych to zdecydowanie szał na Wojownicze Żółwie Ninja, potocznie nazywane Turtlesami. Tak jak wszystkie dzieciaki i ja miałam plastikowe i gumowe figurki żółwi, a nawet dorobiłam się kasety wideo z dwoma, czy trzema odcinkami.
Mój ulubiony żółw to Michelangelo, w pomarańczowej przepasce. Walczył za pomocą nunchaku, był najbardziej rozrywkowy, jadł dużo pizzy i opowiadał głupie dowcipy. Taka dusza towarzystwa.
Kompanami Michelangelo byli:
- Leonardo w niebieskiej opasce, walczył mieczami
- Donatello w fioletowej opasce, walczył kijem (?)
- Raphael w czerwonej opasce, walczył małymi sztyletami
Zawsze bardzo interesowały mnie palce u rąk i stup u żółwie, takie dziwne...

Mistrzem, który szkolił żółwie był nie byle kto, bo Pan Szczur - Splinter
Żółwie miały też ludzką przyjaciółkę April O'Neil - reporterkę w żółtym, obcisłym kombinezonie, która pomagała rozwiązywać skomplikowane sprawy.
Żółwie wychodziły nocą z kanałów by zwalczać zło, jednak ich największym przeciwnikiem był Shredder, który współpracował z niedobrym mózgiem Krangiem
Żółwie stały się tak popularne, że nakręcono o nich trzy filmy fabularne. Pamiętam, że filmowy wygląd żółwi wcale mi się nie podobał, a jednak obejrzałam wszystkie części i szczerze mówiąc chętnie wróciłabym do tych filmów.
 Popularność Turtlesów objawiała się nie tylko pojawieniem w sklepach figurek, ale też albumów na naklejki. Pamiętam, że mama kupiła mi taki album w drodze do Międzyzdrojów, gdy akurat autobus miał przerwę i stał 30min w Koszalinie. Potem było już tylko dokupowanie naklejek. Nigdy nie uzupełniłam całego albumu, ale i tak byłam dumna, bo jako jedyna z dzieciaków posiadałam takowy.